Jak to jest z tą CERAMIKĄ
Zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawę jak długotrwały i pracochłonny jest proces tworzenia ceramiki.
Często jak opowiadam znajomym jak on przebiega i ile czasu zajmuje (i dlaczego tyle kosztuje) to robią wielkie oczy ze zdziwienia. Więc może warto, w punktach, w jak najbardziej zrozumiały sposób, opowiedzieć Wam jak się w mojej pracowni tworzy ceramiczne rzeczy, które później cieszą niejedno oko.
-
Ręczne formowanie gliny.
Mniej więcej przypomina zabawę plasteliną przez dzieci w przedszkolu. Technik pracy jest kilka – formowanie z płata, za pomocą wałeczków, wygniatania czy drążenia. Czasem to co sobie wymyślimy wymaga naprawdę wielu godzin pracy. Potem jeszcze trzeba odpowiednio wygładzić, wyrównać zadziory i wstępnie wysuszyć, co niestety znowu zajmuje kilka godzin albo i nawet dni. Ostatnio robiona przeze mnie umywalka nablatowa musiała schnąć w mojej piwnicy przez dwa tygodnie. Gdybym ją zostawiła w pracowni, w takie upalne dni jak były ostatnio, najprawdopodobniej by pękła (wskutek zbyt szybkiego i niejednolitego skurczu podczas schnięcia) a cały proces tworzenia po prostu zmarnował by się.
-
Pierwszy wypał – biskwit.
I tu pojawia nam się tajemnicze słowo 'biskwit’, które wytłumaczę w dalszej części tego rozdziału. Otóż wstępnie wysuszoną pracę wkładamy do pieca ceramicznego na wypał w temperaturze ok. 900 stopni. Pieca ceramicznego niestety nie zastąpi nam zwykły piekarnik kuchenny, bo tak wysokiej temperatury nigdy w nim nie osiągniemy (to informacja dla tych, którzy notorycznie pytają mnie czy mogą sobie swoją pracę wypalić w piekarniku ;)) Proces wypału trwa jakieś kilkanaście godzin więc cierpliwość jest tu nadrzędną cechą, bo przecież po wypale trzeba jeszcze poczekać, aż piec się wystudzi i wtedy jest możliwość wyciągnięcia stamtąd tego, cośmy wcześniej załadowali. I właśnie taki oto produkt wyciągnięty z pieca nazywamy biskwitem. Niektórzy stwierdzą ze zdumieniem, że część włożonych przedmiotów po wypaleniu uległa zmianie. Zmniejszyły się, zyskały jasny ton, glina ma inny kolor. A wszystko to dzięki reakcjom zachodzącym wewnątrz pieca.
Bywa i tak, że praca nie doczeka dalszego etapu, bo ulegnie w piecu uszkodzeniu. Nie raz przez przypadek zamknęłam w glinie bańki powietrza, wskutek czego moje prace dosłownie eksplodowały w piecu, uszkadzając czasami jeszcze inne prace. Oby tylko jak najmniej takich przypadków.
-
Szkliwienie
Otrzymany biskwit należałoby teraz jakoś zabezpieczyć przed drobnymi uszkodzeniami mechanicznymi, takimi jak zadrapanie, albo też nadać mu odpowiednią wytrzymałość i odporność na temperaturę lub wodę. W tym celu należałoby go poszkliwić. Ale zanim to zrobimy każdy przedmiot poddawany temu procesowi powinniśmy odpowiednio przygotować. Biskwit można delikatnie przetrzeć papierem ściernym, żeby usunąć drobne niedoskonałości czy nierówności i przemyć mokrą gąbką, tak, by pozbyć się wszelkich pozostałych paprochów. Jak już mamy to wszystko wykonane to dopiero teraz możemy przystąpić do szkliwienia. Technik szkliwienia jest kilka – przez zanurzenie, natrysk czy malowanie pędzlem. Wszystko zależy od tego jaki efekt chcemy uzyskać. Jeśli ktoś myśli, że to takie pitu pitu to jest w wielkim błędzie. To jest naprawdę żmudny, długotrwały i pracochłonny proces. W dodatku szkliwo i glina muszą ze sobą współpracować. Czyli mając glinę przystosowaną do niskich wypałów wypalamy ją w niższych temperaturach (np. 1050o – 1080o) i dobieramy do niej szkliwa przystosowane do takich właśnie temperatur. I tak samo glina wysokotemperaturowa musi być kompatybilna ze szkliwem do wyższych temperatur. Nie mieszamy ze sobą przypadkowych glin i szkliw. I zawsze wypalamy w adekwatnym do nich zakresie temperatur. Jeśli tak nie będzie to nie mamy się co dziwić, że prace będą się łuszczyć, szkliwo nam zbombluje lub spłynie z pracy albo co gorzej glina w piecu przejdzie w stan płynny i uszkodzi spirale grzewcze.
Bywa i tak, że choć mamy wszystko do siebie idealnie dopasowane, to i tak możemy się mocno zdziwić przy wyciąganiu prac z pieca, bo okaże się np. że szkliwo, którego w danym momencie użyliśmy jest bardziej płynne od innych, albo nałożyliśmy go za dużo i zaleje nam to czego nie chcemy (np. twarz anioła, na którą spłynie szkliwo z włosów). I pomimo dobrych chęci i mnóstwa godzin pracy, taką pracę najzwyczajniej w świecie zepsujemy. To bardzo boli, kiedy siedzisz godzinami nad pracą, masz ją już taką jaką chcesz i przez spaprane szkliwienie możesz ją sobie już tylko wrzucić do szuflady, by nie raziła oczu. Ale czasem bywa też odwrotnie. Przedmiot wykonany powiedzmy sobie w sposób poprawny, po szkliwieniu potrafi nabrać niebywałego uroku.
Szkliwienie bywa naprawdę pracochłonnym procesem. Pamiętam jak jedną latarenkę (Kalamarnicę) szkliwiłam przez 8 godzin! Czyli taka przeciętna dniówka na wyszkliwienie jednej rzeczy. I ważne, żeby wyszło tak, jak tego oczekujemy.
-
Drugi wypał – na ostro.
To, co żeśmy już sobie poszkliwili to teraz musimy znów załadować do ceramicznego pieca i wypalić w nieco wyższej temperaturze, uwzględniając oczywiście to co mówiliśmy już wcześniej, czyli kompatybilność gliny, szkliwa i temperatury wypału. Po kolejnym długotrwałym procesie wypału otrzymuje się wreszcie nasz produkt, który jak już było wspominane wcześniej, niejednokrotnie potrafi nas zaskoczyć. Ale myślę, że w większości pozytywnie. Pamiętamy, że szkliw ze sobą nie należy mieszać aby uzyskać inny kolor z palety barw, tak jak w przypadku malowania farbami akrylowymi, akwarelowymi czy zwykłymi plakatówkami. To tu tak nie działa. Owszem mogą powstać ciekawe reakcje na granicy styku szkliw, czy też można uzyskać zupełnie niezamierzony efekt kolorystyczny po wypaleniu, ale tu barw się nie miesza.
-
I tak oto otrzymujemy zwieńczenie wielu godzin naszej pracy.
Co najbardziej kocham w ceramice? To oczekiwanie na otwarcie pieca po drugim wypale. To zniecierpliwienie, jak wyszło, czy dobrze poszkliwione, czy nigdzie przypadkowo nie zalało mojej pracy. Tą radość ze szczęśliwego zakończenia etapu tworzenia. I szczęście, kiedy efekt wielu godzin mojej pracy wyjdzie pięknie i zgodnie z moimi oczekiwaniami.