Uczestnicy warsztatów zdążyli już mnie przyzwyczaić, że tematyka zajęć stanowi jedynie pewną podpowiedź, z której można skorzystać albo zrobić coś wedle własnego pomysłu. Tak oto oprócz dwóch cudnych wesołych baranków powstała prześliczna sowa. Dokładnie przemyślana, przeanalizowana i wykonana z niezwykłą precyzją. Ale też nie ma co ujmować barankom, które wymagały sporej pracy, zwłaszcza w kwestii lepienia drobnych kulek, składających się na wełniany kubraczek wspomnianego zwierzątka.
Wszystko wyszło kapitalnie, nawet jeśli początkowo ktoś miał wątpliwości czy sobie poradzi.
A prześliczne prace naszych uczestników można je zobaczyć poniżej na zdjęciach.
To były nasze pierwsze wielkanocne warsztaty w tym roku. Tematyka wprawdzie nawiązywała do wykonania kurek ale udało nam się zrobić jeszcze króliczka i… miseczkę dla kotka, z rybką i myszką.
Atmosfera na warsztatach była wspaniała. Wszyscy w wyśmienitych humorach, z uśmiechami od ucha do ucha, zrelaksowani a jednocześnie pełni twórczych pomysłów.
Po wykonaniu prac, wyschnięciu i pierwszym wypale prac przyszedł czas na ich wyszkliwienie. Proces ten potrafił nieźle zaskoczyć samych uczestników, bo kolorystyka prac przed wypałem drastycznie różniła się od tej po wypale. Dlatego też skrupulatnie dobierano kolory, z mocnym przejęciem i zaangażowaniem. Ale widać się opłaciło, bo efekty wyszły kapitalnie. Zadziwiły (jak najbardziej pozytywnie) nawet i samych autorów.
Cudownie pracuje się z ludźmi, którzy chcą poznawać nowe rzeczy, mają swoje własne pomysły i swój własny punkt widzenia, a przy tym wnoszą całe mnóstwo radości i pozytywnie się nakręcają. I właśnie ta wspaniała atmosfera przełożyła się na prace naszych uczestników. Przepiękne prace 🙂
Zazwyczaj proces tworzenia danej pracy kończy się wypaleniem gliny w piecu elektrycznym lub gazowym. Chcąc jednak trochę bardziej poeksperymentować w zakresie uzyskania ciekawych efektów na powierzchni wypalonego naczynia można pokusić się o zastosowanie właśnie takich alternatywnych metod wypału.
Ostatnio miałam okazję uczestniczyć przy wypale ceramiki metodą raku, obvara, saggar i przy wypale w piecu węgierskim. Metody te brzmią dość dziwnie, ale są na tyle ciekawe a ich efekty na tyle urzekające, że większość ceramików coraz częściej podejmuje się takich wypałów albo też uczestniczy w różnych plenerach czy warsztatach ceramicznych oferujących tego rodzaju wypały.
Jedną z nich i pierwszą, którą miałam okazję poznać uczestnicząc rok temu w plenerze ceramicznym, jest metoda raku. Technika ta, wywodząca się z dawnej Japonii, zdecydowanie różniła się od obecnie powszechnie stosowanej techniki zachodniej. Polegała w skrócie na ręcznym uformowaniu naczynia, wypaleniu go w niskich temperaturach, pozostawieniu nieszkliwionych rzeczy lub użyciu szkliw ołowiowych, ponownym włożeniu do pieca, wyjęciu gorących przedmiotów z pieca za pomocą szczypców i włożeniu bezpośrednio do wody lub pozostawieniu na wolnym powietrzu.
Ceramika ta nigdy nie była poddawana procesowi redukcji.
Obecna technika, którą stosujemy teraz, to tzw. amerykańskie lub zachodnie raku. Amerykańscy ceramicy urozmaicili tradycyjną japońską technikę wprowadzając m.in. redukcję, miedziane szkliwa (dające efekt lustra po wyciągnięciu z pieca i ochłodzeniu w wodzie) i krakle powodowane przez dym z trocin. Obecnie metoda ta wygląda tak, że ceramikę najpierw wypala się normalnie na biskwit, pokrywa szkliwami do raku, umieszcza i wypala w polowym piecu do temperatury ok. 1000OC, po czym czerwone od gorąca naczynia wyjmuje szczypcami i umieszcza w beczce z trocinami, gazetami, wyschniętymi skórkami owoców i wszystkim tym co łatwo się pali i daje dużo dymu. Naczynia ulegają szokowi termicznemu z powodu gwałtownej zmiany temperatury co powoduje pękanie szkliwa i procesy redukcji przy jednoczesnym wnikaniu w glinę dymu, który wzmacnia rysunek pęknięć. Szkliwa z zawartością miedzi ulegają redukcji. Następnie naczynia schładza się w wodzie w celu utrwalenia efektu.
Dodać tu jeszcze należy, że termin raku pochodzi od japońskiego słowa oznaczającego radość lub szczęście, co doskonale opisuje stan ducha i emocje po wypale tą techniką.
Obvara – czyli tzw. słowiańskie raku. Technika ta powstała ok. XII w. i była najbardziej popularna w krajach Europy Wschodniej. W skrócie polega na tym, że wcześniej wypaloną rzecz podgrzewamy w piecu polowym do temperatury ok. 1000oC, a następnie po wyciągnięciu zanurzamy ją od razu w zakwasie – roztworze mąki, wody i drożdży (lub w mleku), a następnie schładzamy w wodzie. Dzięki temu na powierzchni przedmiotów powstają fantazyjne, nieprzewidywalne i przepiękne wzory, wypalone ogniem i gaszone wodą.
Saggar – to metoda wypalania w osłonie. Technikę tę stosowano w Europie po raz pierwszy w XIX w. w Anglii. Polega ona na umieszczaniu biskwitu w osłonie (np. grubej aluminiowej folii) w otoczeniu różnych materiałów organicznych takich jak trociny, skórki z pomarańczy i bananów, tlenki metali, sole, itp. Podczas wypalania materiały te spłoną, a na powierzchni pozostaną efektowne kolorystyczne ślady.
Poniżej zdjęcie ceramiki wypalanej metodą saggar ze strony arsneo.pl
Jeszcze inną alternatywną metodę, którą miałam okazję w tym roku poznać jest wypał w piecu węgierskim. Piec ten jest typem pieca polowego podpalanego od góry. Najczęściej zbudowany jest z cegieł w formie okręgu zwężającego się ku górze, wewnątrz którego umieszcza się prace do wypału. Do pieca wkłada się prace wysuszone, ale z surowej gliny. Prace obsypuje się węglem, koksem, trocinami i kawałkami drewna. Wypał trwa naprawdę długie godziny, a nawet i dobę. Bezpośrednie zetknięcie ceramiki z żywym ogniem powoduje powstanie na jej czerepie fascynujących naturalnych śladów. Na koniec wypaloną w ten sposób ceramikę czyści się i nabłyszcza woskiem.
Tyle udało mi się doświadczyć.
Skoro jednak tu mowa o alternatywnych metodach wypału to chciała bym jeszcze wspomnieć o dwóch technikach, które dają naprawdę spektakularne efekty. Mowa tu o technice horse hair oraz naked raku.
Horse hair – czyli koński włos to wypał o tradycji indiańskiej. Polega na tym, że naczynie w stanie surowym poleruje się na wysoki połysk. Czyni się to przez angobowanie czyli nakładanie warstw rozwodnionej glinki, dokładnie polerując każdą warstwę. Po wypale rozżarzone naczynie wyjmuje się z pieca i przykłada do niego koński włos, który w określonej temperaturze wtapia się w powierzchnię ceramiki tworząc ekspresyjną delikatną linię na jej powierzchni.
Naked raku – czyli 'gołe’ raku to bardzo podobna technika do amerykańskiej wersji raku. Polega ona w uproszczeniu na pokryciu glinianego naczynia szkliwem (po uprzednim wypolerowaniu jego powierzchni czyli pokryciu jej warstwą gliny i wypolerowaniu metodą zwaną terra sigillata), wyjęciu go w szczytowej fazie wypału w temp. ok. 900 – 1000oC i umieszczeniu w pojemniku wypełnionym materiałem wydzielającym podczas spalania dużo dymu. Zachodzi proces redukcji, dym wnika w powierzchnię nieszkliwioną zabarwiając ją na czarno, szkliwo pod wpływem temperatury pęka tworząc tzw. krakle podkreślone we wnikający w spękania dym. Po redukcji prace moczy się w wodzie aby całkowicie pozbyć się skorupy wypalonego szkliwa. Na 'nagim’ naczyniu odsłania się wtedy czarny rysunek.
No i kto by pomyślał, że wypały ceramiki mogą być tak fascynujące. A jednak!
To oczywiście nie wszystkie stosowane alternatywne techniki wypału ceramiki. Jest ich o wiele więcej. Każda z technik jest inna i daje inne efekty pracy. Zawsze zadziwiające, czasem zaskakujące i niemal w każdym przypadku zachwycające. O całym ogromie radości z jej tworzenia nawet nie wspomnę. Tego trzeba po prostu doświadczyć.
Przy opisie niektórych metod, zwłaszcza tych, których nie dane mi było jeszcze poznać, posiłkowałam się wiadomościami z internetu. Jeśli jednak ktoś uzna, że dany opis jest niewystarczający, niezrozumiały albo nawet niewłaściwy to proszę o komentarz celem uzupełnienia opisu i dostarczenia rzetelnej wiedzy na powyższy temat.
Zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawę jak długotrwały i pracochłonny jest proces tworzenia ceramiki.
Często jak opowiadam znajomym jak on przebiega i ile czasu zajmuje (i dlaczego tyle kosztuje) to robią wielkie oczy ze zdziwienia. Więc może warto, w punktach, w jak najbardziej zrozumiały sposób, opowiedzieć Wam jak się w mojej pracowni tworzy ceramiczne rzeczy, które później cieszą niejedno oko.
Ręczne formowanie gliny.
Mniej więcej przypomina zabawę plasteliną przez dzieci w przedszkolu. Technik pracy jest kilka – formowanie z płata, za pomocą wałeczków, wygniatania czy drążenia. Czasem to co sobie wymyślimy wymaga naprawdę wielu godzin pracy. Potem jeszcze trzeba odpowiednio wygładzić, wyrównać zadziory i wstępnie wysuszyć, co niestety znowu zajmuje kilka godzin albo i nawet dni. Ostatnio robiona przeze mnie umywalka nablatowa musiała schnąć w mojej piwnicy przez dwa tygodnie. Gdybym ją zostawiła w pracowni, w takie upalne dni jak były ostatnio, najprawdopodobniej by pękła (wskutek zbyt szybkiego i niejednolitego skurczu podczas schnięcia) a cały proces tworzenia po prostu zmarnował by się.
Pierwszy wypał – biskwit.
I tu pojawia nam się tajemnicze słowo 'biskwit’, które wytłumaczę w dalszej części tego rozdziału. Otóż wstępnie wysuszoną pracę wkładamy do pieca ceramicznego na wypał w temperaturze ok. 900 stopni. Pieca ceramicznego niestety nie zastąpi nam zwykły piekarnik kuchenny, bo tak wysokiej temperatury nigdy w nim nie osiągniemy (to informacja dla tych, którzy notorycznie pytają mnie czy mogą sobie swoją pracę wypalić w piekarniku ;)) Proces wypału trwa jakieś kilkanaście godzin więc cierpliwość jest tu nadrzędną cechą, bo przecież po wypale trzeba jeszcze poczekać, aż piec się wystudzi i wtedy jest możliwość wyciągnięcia stamtąd tego, cośmy wcześniej załadowali. I właśnie taki oto produkt wyciągnięty z pieca nazywamy biskwitem. Niektórzy stwierdzą ze zdumieniem, że część włożonych przedmiotów po wypaleniu uległa zmianie. Zmniejszyły się, zyskały jasny ton, glina ma inny kolor. A wszystko to dzięki reakcjom zachodzącym wewnątrz pieca.
Bywa i tak, że praca nie doczeka dalszego etapu, bo ulegnie w piecu uszkodzeniu. Nie raz przez przypadek zamknęłam w glinie bańki powietrza, wskutek czego moje prace dosłownie eksplodowały w piecu, uszkadzając czasami jeszcze inne prace. Oby tylko jak najmniej takich przypadków.
Szkliwienie
Otrzymany biskwit należałoby teraz jakoś zabezpieczyć przed drobnymi uszkodzeniami mechanicznymi, takimi jak zadrapanie, albo też nadać mu odpowiednią wytrzymałość i odporność na temperaturę lub wodę. W tym celu należałoby go poszkliwić. Ale zanim to zrobimy każdy przedmiot poddawany temu procesowi powinniśmy odpowiednio przygotować. Biskwit można delikatnie przetrzeć papierem ściernym, żeby usunąć drobne niedoskonałości czy nierówności i przemyć mokrą gąbką, tak, by pozbyć się wszelkich pozostałych paprochów. Jak już mamy to wszystko wykonane to dopiero teraz możemy przystąpić do szkliwienia. Technik szkliwienia jest kilka – przez zanurzenie, natrysk czy malowanie pędzlem. Wszystko zależy od tego jaki efekt chcemy uzyskać. Jeśli ktoś myśli, że to takie pitu pitu to jest w wielkim błędzie. To jest naprawdę żmudny, długotrwały i pracochłonny proces. W dodatku szkliwo i glina muszą ze sobą współpracować. Czyli mając glinę przystosowaną do niskich wypałów wypalamy ją w niższych temperaturach (np. 1050o – 1080o) i dobieramy do niej szkliwa przystosowane do takich właśnie temperatur. I tak samo glina wysokotemperaturowa musi być kompatybilna ze szkliwem do wyższych temperatur. Nie mieszamy ze sobą przypadkowych glin i szkliw. I zawsze wypalamy w adekwatnym do nich zakresie temperatur. Jeśli tak nie będzie to nie mamy się co dziwić, że prace będą się łuszczyć, szkliwo nam zbombluje lub spłynie z pracy albo co gorzej glina w piecu przejdzie w stan płynny i uszkodzi spirale grzewcze.
Bywa i tak, że choć mamy wszystko do siebie idealnie dopasowane, to i tak możemy się mocno zdziwić przy wyciąganiu prac z pieca, bo okaże się np. że szkliwo, którego w danym momencie użyliśmy jest bardziej płynne od innych, albo nałożyliśmy go za dużo i zaleje nam to czego nie chcemy (np. twarz anioła, na którą spłynie szkliwo z włosów). I pomimo dobrych chęci i mnóstwa godzin pracy, taką pracę najzwyczajniej w świecie zepsujemy. To bardzo boli, kiedy siedzisz godzinami nad pracą, masz ją już taką jaką chcesz i przez spaprane szkliwienie możesz ją sobie już tylko wrzucić do szuflady, by nie raziła oczu. Ale czasem bywa też odwrotnie. Przedmiot wykonany powiedzmy sobie w sposób poprawny, po szkliwieniu potrafi nabrać niebywałego uroku.
Szkliwienie bywa naprawdę pracochłonnym procesem. Pamiętam jak jedną latarenkę (Kalamarnicę) szkliwiłam przez 8 godzin! Czyli taka przeciętna dniówka na wyszkliwienie jednej rzeczy. I ważne, żeby wyszło tak, jak tego oczekujemy.
Drugi wypał – na ostro.
To, co żeśmy już sobie poszkliwili to teraz musimy znów załadować do ceramicznego pieca i wypalić w nieco wyższej temperaturze, uwzględniając oczywiście to co mówiliśmy już wcześniej, czyli kompatybilność gliny, szkliwa i temperatury wypału. Po kolejnym długotrwałym procesie wypału otrzymuje się wreszcie nasz produkt, który jak już było wspominane wcześniej, niejednokrotnie potrafi nas zaskoczyć. Ale myślę, że w większości pozytywnie. Pamiętamy, że szkliw ze sobą nie należy mieszać aby uzyskać inny kolor z palety barw, tak jak w przypadku malowania farbami akrylowymi, akwarelowymi czy zwykłymi plakatówkami. To tu tak nie działa. Owszem mogą powstać ciekawe reakcje na granicy styku szkliw, czy też można uzyskać zupełnie niezamierzony efekt kolorystyczny po wypaleniu, ale tu barw się nie miesza.
I tak oto otrzymujemy zwieńczenie wielu godzin naszej pracy.
Co najbardziej kocham w ceramice? To oczekiwanie na otwarcie pieca po drugim wypale. To zniecierpliwienie, jak wyszło, czy dobrze poszkliwione, czy nigdzie przypadkowo nie zalało mojej pracy. Tą radość ze szczęśliwego zakończenia etapu tworzenia. I szczęście, kiedy efekt wielu godzin mojej pracy wyjdzie pięknie i zgodnie z moimi oczekiwaniami.
Zamieniłam pracę etatową na działalność gospodarczą, założyłam i prowadzę bloga oraz fanpage’a ze swoimi rękodzielniczymi wyrabiankami i rozwijam swoje zacięcia artystyczne poprzez uczestnictwo w warsztatach, szkoleniach i kursach. A teraz realizuję jeszcze jedno marzenie: założyłam sklep internetowy, w którym przede wszystkim, na bieżąco, będę Wam pokazywać co nowego udało mi się stworzyć. To będą rzeczy ceramiczne, szydełkowe, malowane na drewnie i drobne witrażowe, które jeśli Wam wpadną w oko, to oczywiście będziecie je mogli zakupić by zaadoptować w nowym wnętrzu, podarować bliskiej osobie czy po prostu cieszyć oko i używać według własnego uznania.
Z pomysłem otwarcia działalności gospodarczej i założeniem sklepu internetowego nosiłam się już od bardzo dawna.
Zawsze chciałam mieć coś swojego, coś co pozwoli realizować mi własne a nie cudze marzenia. Coś, z czego będę czerpać ogromną radość a do pracy podchodzić z ogromnym zaangażowaniem i wielką ochotą. Nad wyborem charakteru mojej firmy nie zastanawiałam się długo. Bo cóż też potrafię robić lepiej, jeśli nie rękodzielnicze cudeńka? Wszystko to co widać w sklepie to praca moich rąk. Moich. Bo tutaj każdy przedmiot wyrabiany jest ręcznie. Nie od szablonu, matrycy czy innej formy. Dlatego też nierzadko widać na nich ślady procesu tworzenia. A to czego nie widać to kawał włożonego serca, zaangażowania i cząstki duszy.
Dlatego też prace te mają swój charakter. I są niepowtarzalne. Drugiego takiego samego nie zrobię. Nie jestem w stanie. To, co właśnie odróżnia te przedmioty od miliona identycznej chińszczyzny to właśnie ich niepowtarzalność i cała masa zawartych w nich pozytywnych emocji i radość z procesu ich tworzenia. Tego nie zawiera żaden szablonowy przedmiot.
W moim sklepie szczególne miejsce zajmuje CERAMIKA.
Oddałam jej całe swoje serce. To chyba moja największa pasja do tej pory. Wciąż się jej uczę, a ona wciąż potrafi mnie zaskoczyć. Bywa nieprzewidywalna. Zwłaszcza w procesie wypału. I chyba to kocham w niej najbardziej. I nieźle się tu trzeba napracować aby wyszło tak jak się tego oczekuje. A efekt i tak potrafi zaskoczyć. Ot, cała ceramika 🙂
SZYDEŁKOWANIE wyzwala we mnie niezwykłe pokłady cierpliwości, o które bym się nigdy nie podejrzewała. Ja, choleryk, działający niekiedy niczym nabity pistolet, potrafię skupiać długie, mozolne godziny nad kawałkiem włóczki, by móc wyczarować wymarzony przedmiot. Kocham wszystkie ażury, pikotki, reliefy. A im co trudniejsze, tym bardziej kusi by to zrobić. Kocham takie wyzwania. I pewnie oślepnę na starość od tego szydełka i tych wzorów robionych głównie ciemną nocą, ale w końcu i miłość jest ślepa. Więc na starość pójdziemy sobie ramię w ramię 🙂
Za co kocham MALOWANIE NA DREWNIE i WITRAŻE? Za ich kolory. Uwielbiam to przenikanie barw, łączenie kolorów, dobory kolorystyczne, światło. I choć nie zawsze jest łatwo, bo drewno wpija więcej farby niż inne nośniki, a przy witrażach można doznać niekontrolowanego sztachnięcia ołowiem przy lutowaniu, to efekty zawsze bywają spektakularne.
I dlaczego trzymam się tylu różnych dziedzin artystycznych zamiast skupić się na jednej konkretnej? Oprócz tego, że kocham je wszystkie, to doskonale się ze sobą łączą. Bo czyż nie można ubrać ceramicznego anioła w szydełkowy kubraczek i doprawić mu jeszcze witrażowe skrzydła? Albo zapakować wymalowany farbami akrylowymi drewniany piórniczek w szydełkowe wdzianko? Po co się ograniczać, kiedy można łączyć to wszystko?
Mam w swojej głowie tak wiele pomysłów, tyle twórczych projektów, kreatywnych planów. Tylko czy można wydłużyć dobę?
Zapraszam do mojego świata 🙂
Zapraszam do nabywania moich małych dzieł 🙂
Zapraszam do współtworzenia nowej niebanalnej rzeczywistości 🙂
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.ZgodaPolityka prywatności